Menu

niedziela, 26 lutego 2017

Rozdział 2 "Minister Magii"

Droga korytarzami ciągnęła się okropnie, a Marysi wydawało się, że obraz przedstawiający jakąś wielką magiczną bitwę minęli już przynajmniej z pięć razy. A może to jednak magia płatała jej takie figle. Sama już nie wiedziała, była trochę poddenerwowana spotkaniem z samym Ministrem Magii. Dopiero co wkraczali w magiczny świat, a już poznają takie osobistości, kto by pomyślał. Z drugiej strony dziewczynie wydawało się, że zaraz zza zakrętu wyskoczą jacyś jej krewni, albo znajomi razem z ukrytą kamerę i krzykną – mamy cię!
            Tylko, że ta ściana faktycznie się rozsunęła, a raczej w była pustej uliczce nie montuje się takiego mechanizmu i to tylko dla głupiego żartu. No, przynajmniej miała taką nadzieję.
            Od pewnego czasu przestało układać jej się z rodzicami, a zresztą nie tylko jej. Basia miała ten sam problem, Martyna i Szymon również. Wszyscy rodzice zaczęli ostatnio się strasznie dziwnie zachowywać i mieć o wszystko pretensje, zupełnie, jakby ktoś rzucił na nich jakiś dziwny urok, albo coś w tym stylu. Marysia nie mogła tego znieść. Wróciła parę minut później, następnego dnia musiała harować w domu jak wół i nie obyło się też bez porządnego wykładu. Nie robili tak, nawet jak była tę parę lat młodsza, w końcu chodziło tylko o jakieś głupie parę minut.
            Nagle Szymon szturchnął ją ramieniem, wyrywając tym samym z rozmyślań. Chłopak skinął głową w kierunku obrazu, który właśnie mięli minąć. Przedstawiał on Harry'ego Pottera, walczącego z Voldemortem. Każde z nich dobrze wiedziało, jak ta walka się skończyła, więc nie roztrząsali zbytnio tematu, jednak to dało im do myślenia. Czyżby Hogwart naprawdę istniał? Podobnie jak sam Potter i Czarny Pan? Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę? Tyle informacji dostarczonych naraz, sprawiło, że Marysię rozbolała głowa.
            Wszystko było takie szalone, bo jeszcze wczoraj była całkowicie przekonana, że magia to tylko wymysł ludzi, że nie istnieje coś takiego, jak prawdziwe zaklęcia, a Hogwart to niestety wymysł autorki sagi J. K. Rowling. Aż nagle okazuje się, że to jednak nieprawda, że wszystko istnieje. Tylko jaką rolę miała w tym Rowling? Czyżby potajemnie spisała całą historię, a potem Ministerstwo zdecydowało, że zamiast dołożyć wszelkich starań, aby wymazać mugolom, czy też nieumiejętnym pamięć, sprawi, żeby nie uwierzyli w prawdziwe istnienie tego wszystkiego, co zostało zapisane i jeszcze bardziej ukryli się. Mogła to być też prośba, aby kobieta jednak spisała to wszystko, a następnie wydała. Może potrzebowali pieniędzy, a stwierdzili, że historia Pottera jest wprost idealna na cykl książek o młodym czarodzieju, która przez długie lata będzie przynosiła im zyski.
            – Myślisz, że kim jest Rowling? – zapytał nagle Szymon. – Obstawiam Ritę Skeeter.
            – Och, błagam cię – odparła Marysia. – Tylko nie ona, przecież ty też jej nienawidzisz, to nie mogłaby być Rowling.
            – Hej, wolność słowa! – krzyknął rozbawiony Mikołajczyk. – Mogę mieć inne zdanie.
            Panna Pająk pokazała mu język, za to mężczyznę, prowadzącego ich do Ministra, najwyraźniej zirytowały hałasy, więc odwrócił się i spoglądając na tą dwójkę, przytknął palec do ust. I Marysia i Szymon zrozumieli, że mają się zamknąć, ale z niewiadomego powodu, zachciało im się śmiać, więc tylko próbowali stłumić to w sobie, albo zatkać ręką usta.
            Za to Basia i Martyna szły przed nimi, cicho dyskutując na temat magii, szkoły i wszystkiego, czego dotyczyła nowa sytuacja, w której się znalazły. Wymyślały przeróżne wizje tego, jak wszystko mogłoby wyglądać, od mundurków po sam zamek, tudzież innym budynek, w którym odbywały się zajęcia.
            – Myślisz, że będziemy tam mieszkać? – zapytała Basia. – Jak w Hogwarcie?
            – Raczej tak – odpowiedziała Martyna, zerkając do tyłu na Marysię i Szymona. – W końcu to szkoła dla czarodziejów z całej Polski, wyobrażasz sobie dojeżdżać tam codziennie? Bo ja nie.
            – W sumie, to racja.
            Dziewczyna zatrzymała się na chwilę i zaczęła przyglądać się jednemu z obrazów. Był ogromny, przedstawiał czterech mężczyzn, walczących z jakąś kobietą, którą otaczały mroczne cienie. Wygrywali, chociaż po ich czołach spływał pot, malarz był bardzo dokładny w szczegółach.
            – Nie idziesz? – zapytała Marysia, którą razem z Szymonem właśnie mięli ją minąć.
            Ona również spojrzała na obraz. Rozpoznawała tajemniczą kobietę, ale nie miała pojęcia skąd. Kojarzyła jej twarz i czarny klejnot, który wisiał na jej szyi, promieniujący na czarno-czerwona. Zmrużyła oczy i przechyliła lekko głowę na bok.
            – Mary, chodźmy już – powiedział Szymon ciągnąc ją za ramie. Skinęła mu głową i odrywając wzrok od obrazu ruszyła dalej.
            – Nie wiem dlaczego, ale wydaję mi się, że gdzieś już widziałam podobny obraz – mruknęła cicho do niego. – Ta kobieta wydawała się taka dziwnie znajoma.
            – Bredzisz – skwitował to Szymon. – To twoja wyobraźnia płata ci figle, bo niby gdzie miałabyś ją widzieć, co? Nigdzie i tyle w temacie.
            – Wcale nie pomagasz – odparła, oglądając się za siebie. – Ja naprawdę skądś ją kojarzę i nie chodzi tu o jakąś wyobraźnie, ani nic. Jestem pewna, że już gdzieś ją widziałam!
            Szymon zastanowił się przez chwilę, a następnie odezwał się:
            – Może była wyryta też na murach Ministerstwa? Może to tam ją widziałaś.
            – Może. – Jednak pomimo bardzo prawdopodobnej odpowiedzi Szymona, Marysia czuła, że to nie na murach już kiedyś spotkała się z tą kobietą. Czuła, że to było bardzo dawno temu, może nawet, kiedy była jeszcze dzieckiem.
            – Jesteśmy – oznajmił mężczyzna. – Biuro Ministra Magii, mam nadzieję, że wiecie, jak się zachować.
            Martyna, jako że stała najbliżej, nacisnęła klamkę i całą czwórką weszli do środka. Gabinet wnętrzem niezbyt wyróżniał się od wystroju pozostałej części budynku. Dominował kolor brązowy i biały. Meble wykonane były z drewna, a na środku stało ogromne ciemne biurko, przy którym siedział Minister we własnej osobie, przeglądając jakieś papiery. Jednak kiedy pojawili się już w środku, odłożył je wszystkie i powitał ich z uśmiechem.
            – Maria i Barbara Pająk, Szymon Mikołajczyk oraz Martyna Pieczka, o ile się nie mylę? Proszę siadajcie. – Wziął do ręki patyka, machnąwszy nim parę razy sprawił, że po drugiej stronie biurka pojawiły się cztery krzesła, obite czerwonym wyglądającym na miękki materiałem, na których nieśmiało usiadła cała czwórka. – Sprawy administracyjne dopiero będę załatwiać z waszymi rodzicami, a nam pozostaje omówić tylko wszystko, co dotyczy waszej edukacji. A mianowicie, przedmioty, klasy i przybory, które będą wam potrzebne, ale nie bójcie się, to nie jest wcale takie skomplikowane, jak wam się wydaje. Załatwimy to w parę minut.
            Nastała chwila ciszy, podczas której Minister wyczarował sobie filiżankę oraz również za pomocą magii, sprawił, że znalazła się w niej herbata.
            – Macie ochotę – zapytał, spoglądając na nich, ale wszyscy pokręcili przecząco głowami. – Dobrze, w takim razie myślę, że możemy od razu przejść do rzeczy.
            Minister na pierwszy rzut oka wydawał się bardzo mądrym, wyrafinowanym i wykształconym człowiekiem, którym z pewnością był, w końcu inaczej nie zostałby Ministrem, tak? Nie był stary, a nawet jeśli był, to trzymał się bardzo dobrze, bo wyglądał może na czterdziestkę, albo nawet mniej. Miał czarne włosy, które idealnie wpasowywały się do koloru garnituru, w który był ubrany. Nie przypominał Ministra, którego Marysia pamiętała z filmów, przedstawiających życie młodego Pottera, ale budził szacunek, nie mogła tego nie przyznać.
            – Ja nazywam się Korneliusz Kowalski i jak już pewnie wiecie, jestem Ministrem Magii w Polsce. Jak już wspominałem, omówimy sobie parę spraw dotyczących waszej nowej szkoły. Wiem, że jesteście nowi w tym temacie, ale uwierzcie mi, że wszystko wam się spodoba. Szkoła Magii im. Braci Grimm posiada wszystko, czego nie mają inne szkoły i o wiele, wiele więcej. Dobrze, więc tak. Zaczniemy od najmłodszych, bo z nimi najmniej trzeba omówić.
            Basia już po jego słowach wiedziała, że zacznie od niej.
            – Barbara Pająk. Mogę mówić ci Basia? Jeśli chodzi o ciebie, moje dziecko, to zaczniesz
naukę na roku trzecim. Właściwie to nie różni się on od pierwszego i drugiego niczym, prócz dodatkowych przedmiotów, które musisz wybrać. Będą one potrzebne później, do testów końcowych. Co do pana Mikołajczyka i panienki Martyny oraz ich czwartego roku, to właściwie niewiele więcej będziecie musieli zrobić, niż wasza koleżanka. Wybranie dodatkowych przedmiotów jest niezbędne, zaraz przygotuję wam ich listę, panna Marysia też będzie musiała je wybrać i w sumie to tyle. Rozmawiałem już z dyrektorem i nauczycielami, dostaniecie trochę czasu na przyzwyczajenie się i nadrobienie wszystkiego, a dodatkowe zajęcia omówicie już z opiekunami waszego domu, po dostaniu planu lekcji.
Oprócz tego, że miała wybrać nowe przedmioty Marysia nie wiedziała zupełnie nic. Liczyła na to, że Minister powie im coś więcej, o samej szkole i w ogóle. Jednak nawet nie wspomniał, jakie to będę lekcję, ani nic o mundurkach. Właściwie to wiedzieli niewiele więcej, niż parę minut wcześniej.
            – I jeszcze jedna rzecz! – dodał po chwili, zwracając się w stronę starszej z sióstr Pająk. – Na koniec ostatniego, siódmego roku każdy uczeń piszę testy podsumowujący całe siedem lat nauki. Nazywamy je Okropnie Trudnymi Testami Magicznymi, ale i tak prawie wszyscy mówią na nie OTTM’y. Rozmawiałem już z komisją do spraw edukacji w naszym ministerstwie i znaczna większość zgodziła się, aby panienka Marysia w razie potrzeby mogła napisać je jeszcze raz, ponieważ straciła najwięcej nauki z was wszystkich i może być jej najciężej to wszystko nadrobić. Mam w każdym razie nadzieję, że tak się jednak nie stanie. Teraz to już naprawdę koniec.
            Minister zaklaskał w dłonie, zaraz potem drzwi otworzyły się, a stanął w nich mężczyzna, który przyprowadził ich tutaj parę minut wcześniej. Zaklasnął drugi raz, i tym razem przed każdym z nich pojawiły się dwie kartki. Jedna z listą przedmiotów, na które będą chodzić (zaznaczone były na niej te obowiązkowe i te które jak wspominał wcześniej pan Kowalski, mogli wybrać sami), oraz lista podręczników i innych potrzebnych przyborów.
            – Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy – pożegnał się z nimi Minister. – Mam ogromną nadzieję.

~*~

Historia stara, jak czas…

– Też to słyszeliście? – zapytała Marysia, przystając na chwilę i rozglądnęła się.
– Ale co? – mruknął Szymon, unosząc jedną brew. – Chyba to dla ciebie trochę za dużo, jak na jeden dzień. Spokojnie, tylko zrobimy te zakupy i będziesz mogła odpocząć.
Nie do końca jednak przekonały ją słowa kuzyna, ale ruszyła dalej, udając niewzruszoną sytuacją, która miała miejsce kilka chwil wcześniej.
            – Dalej nie mogę uwierzyć, że to się dzieję naprawdę! – wykrzyknęła podekscytowana Martyna, po tym, jak po raz kolejny przeczytała obie kartki. – Polska Szkoła Magii! To naprawdę niesamowite!
Szymon tylko wywrócił oczami. Powtórzyła to samo chyba już piąty raz, odkąd wszyli z gabinetu Ministra. Jasne, on też się cieszył, jednak sama obecność Martyny mocno go irytowała. Kłócili się praktycznie od ich pierwszego spotkania, kiedy to dla żartów się jej oświadczył, a ona niewiadomo z jakich przyczyn postanowiła się obrazić. Od tamtego czasu właśnie mieli konflikt. Nierozwiązany, póki co.
            – A ktoś w ogóle wie, gdzie jest ta Ulica Przekątna, czy coś? – zapytała Basia, spoglądając to na kartkę, to na nich. – Z tego co pamiętam, nikt o niej nie wspominał.
            – Spokojnie – odezwał się mężczyzna, ja was zaprowadzę. Ministerstwo ma specjalne przejście.
            Wszyscy skinęli mu głową i tym razem już w milczeniu kierowali się w wybranym przez niego kierunku.

Historia stara, jak czas,
Magia stara, jak świat

            – Naprawdę tego nie słyszycie? – zapytała niecierpliwie Marysia, kiedy tajemniczy głos znowu przemówił. – Nie słyszycie, prawda? A ja wychodzę na wariatkę?
            – Wiesz, właśnie idziemy na magiczną ulicę, żeby zrobić magiczne zakupy – odpowiedział jej Szymon. – Tu wszyscy jesteśmy wariatami.
            – Trochę, jak Kraina Czarów, nie sądzicie? – zagadnęła Martyna, dla rozluźnienia atmosfery i sprawy tajemniczego głosu.
            – To w ogóle nie jest jak Kraina Czarów – fuknął jej Szymon. – Porównałbym to do Hogwartu, ale to może tylko moje zdanie.
            Basia i Marysia spojrzały na siebie porozumiewawczo, ale nie odezwały się, ani słowem, bo z reguły to nie pomagało, więc dlaczego miałoby zadziałać tym razem? Jak pozwalały im się kłócić to po paru wymienionych argumentach oboje przestawali, a kiedy się wtrącały to konflikt podsycał się jeszcze bardziej, a zwykła wymiana zdań zamieniała się w niemalże bójkę.
            – Jesteśmy! – oznajmił, kiedy stanęli przed obrazem ulicy.
            Była to ruchliwa ulica, a może raczej uliczka, na której było pełno ludzi ubranych w fikuśne stroje, suknie i wysokie tiary. Niosących kociołki lub miotły, albo zwierzęta. Czy to koty czy sowy, siedzące na ich ramionach.
            – No, już! – krzyknął. – Przechodźcie, przechodźcie! Nie mamy całego dnia!
            Basia, jako że stała pierwsza, niepewnie dotknęła ściany, na której namalowany był obraz, a jej ręka, no cóż, jakby zniknęła gdzieś w połowie.


~*~

Przepraszam, że znowu tak długo nie było rozdziału, ale naprawdę w ogóle nie miałam pomysłu, jak go napisać. To jest chyba czwarta wersja, ale jestem z niej najbardziej zadowolona. Mam nadzieję, że wam tez się podobała.

To chyba tyle, następny rozdział dodam wcześniej, niż ten.